Wpływ kryzysu gospodarczego na rynek pracy

Podziel się z innymi

Przy współpracy z firmą: Doradca kredytowy Warszawa

W zasadzie klasyczny kryzys gospodarczy, jaki znamy z lat minionych, oznacza wysokie bezrobocie i długie miesiące poszukiwania pracy. Jednocześnie pewne wytchnienie dawał wówczas spadek cen detalicznych spowodowany zmniejszonym popytem. Tym razem w Polsce kryzys wyglądał będzie jednak inaczej, będzie to bowiem „kryzys kosztów życia”.

Jak zatem spojrzeć należałoby na nadchodzący kryzys z punktu widzenia rynku pracy?

Generalnie społeczeństwom Europy (w tym również i Polski) nie grożą raczej masowe zwolnienia, choć na pewno odczuje ono spadającą stopę życiową. Zamiast mierzyć się z pośredniakami, przyjdzie bowiem mierzyć się z wysokimi rachunkami, za którymi nie nadążają płace. Zakładać zatem należy, iż przez Europę przetoczy się fala strajków i protestów społecznych, przy czym w najlepszej sytuacji będą te państwa, gdzie mamy do czynienia z powszechnymi układami zbiorowymi. W Polsce jednak ten temat został w ostatnich trzech dekadach mocno zaniedbany.

Poprzedni kryzys gospodarczy, jaki miał miejsce w latach 2008-2012 szczególnie dotknął południe Europy, fundując wysoki wzrost bezrobocia, które wzrosło wówczas z poziomu 8,0% do 12,0% (czyli o połowę). Statystyka ta jednak nie oddaje rzeczywistej skali problemu w poszczególnych państwach, gdzie przykładowo na Łotwie stopa bezrobocia tylko w 2009 roku wzrosła z 12,0% do 21,0%. W Irlandii bezrobocie wzrosło z poziomu 8,0% w roku 2008 do 16,0% w roku 2011. W obu tych państwach zaczęło jednak szybko spadać, czego nie można już powiedzieć o Europie Południowej.

W Grecji na koniec 2013 roku bez pracy pozostawało 28,0% ludności w wieku produkcyjnym, gdy tymczasem przed kryzysem było to 8,0%. Z kolei w Hiszpanii bardzo wysokie, sięgające ponad 20,0% bezrobocie, notowano jeszcze w roku 2015. Polska wówczas prezentowała się jako swego rodzaju „zielona wyspa”, jednak nawet i u nas stopa bezrobocia wzrosła z poziomu 7,0% do niecałych 11,0%.

Obecnie natomiast nic nie wskazuje na to, by podobny scenariusz miał miejsce w dobie nadchodzącego kryzysu. Oczywiście bezrobotnych zapewne przybędzie, lecz na pewno nie w takiej skali jak miało to miejsce wówczas. Generalnie sytuacja na rynku pracy jest obecnie lepsza niż była przed wybuchem epidemii, co oznacza, iż odrobiliśmy już epidemiczne straty z nawiązką. Wprowadzone w związku z epidemią lockdowny zlikwidowały 57,0 mln miejsc pracy, lecz od tego czasu powstało już 66,0 mln nowych miejsc pracy.

Zarówno w strefie euro, jak i w całej OECD lipcowa stopa bezrobocia była o niecały 1,0% niższa niż w grudniu 2019 roku. W Polsce przed epidemią stopa bezrobocia wynosiła 3,0% (liczona metodą BAEL), tymczasem obecnie jest to 2,7%.

Generalnie jednak obecna sytuacja jest nie tyle efektem żywotności europejskich gospodarek, co zachodzących w nich zmianach demograficznych. W wielu państwach OECD brakuje rąk do pracy, bowiem na rynek wchodzi coraz mniej osób w wieku produkcyjnym. Zmiany demograficzne w niektórych państwach są w tym aspekcie bardzo znaczące. Wystarczy sięgnąć chociażby po dane pochodzące z niedawnego polskiego spisu powszechnego. W 2011 roku w Polsce żyło 24,8 mln osób w wieku produkcyjnym, a tymczasem w roku 2021 było już ich zaledwie 22,5 mln. Spadła też nieco liczba nieletnich, z poziomu 7,2 mln do poziomu 7,0 mln.

Co zatem wynika z takich danych demograficznych dla rynku pracy i nadchodzącego kryzysu?

Takie dane demograficzne stanowią koszmar dla systemu ubezpieczeń społecznych, lecz z drugiej strony są zbawienne dla obywateli w czasie kryzysu. Oznacza to bowiem, iż przedsiębiorcy niechętnie będą zwalniać pracowników, gdyż po spowolnieniu trudno będzie im odbudować załogę. A pokryzysowy brak pracowników może ich dotknąć jeszcze bardziej niż poepidemiczne przerwanie łańcuchów dostaw.

Według Miesięcznego Indeksu Koniunktury PIE i BGK zwolnienia nie są brane pod uwagę przez zdecydowaną większość przedsiębiorstw. W obliczu nieuchronnego kryzysu energetycznego 80,0% przedsiębiorstw chce podwyższyć ceny lub już to uczyniło. Ponad 2/3 przedsiębiorstw stawia na redukcję ogólnych kosztów funkcjonowania, a ponad połowa na ograniczenie kosztów usług zewnętrznych i wdrożenie technologii zmniejszających zużycie energii. Zwolnienia pracowników znalazły się na przedostatnim miejscu pośród 10 działań, o które pytano w ankietach. Zamierzało je przeprowadzić mniej niż 20,0% przedsiębiorstw, w tym 8,0% już to uczyniło.

Patrząc z kolei na wskaźniki GUS widzimy, iż wielkość zatrudnienia w Polsce nieustannie wzrasta. W sierpniu, licząc rok do roku, przybyło 2,4 tys. etatów w sektorze przedsiębiorstw, na co wpływ ma również niewątpliwie przybycie uchodźców wojennych z terenu Ukrainy, z których połowa podjęła zatrudnienie (co jest generalnie wynikiem wręcz zadziwiającym).

Jednak to, iż przedsiębiorcy niezbyt chętnie patrzą na redukcję zatrudnienia nie oznacza, iż nie chcą oni oszczędzać na pracownikach. Już od końca ubiegłego roku w państwach zachodnich mamy do czynienia z ograniczaniem realnych kosztów pracy i podnoszeniem płac znacznie poniżej poziomu inflacji. Według danych OECD w USA w I kwartale bieżącego roku średnia nominalna paca godzinowa wzrosła o 5,0%, przy czym ceny wzrosły o 8,0%, co oznacza spadek płac realnych o 3,0%. Z kolei w strefie euro płace realne rosły w tempie dwukrotnie niższym od inflacji – w I kwartale bieżącego roku płace wzrosły o 3,0%, a ceny o 6,0%. Zatem w tym względzie spadek płac realnych do Polski przyszedł i tak stosunkowo późno, gdyż dopiero późną wiosną.

Według danych GUS średnie wynagrodzenie wzrosło w sierpniu bieżącego roku o 12,7%, przy czym inflacja wyniosła 16,1%. Tym samym realny spadek płac wyniósł 3,5%. Jednocześnie widać, iż przedsiębiorcy najchętniej oszczędzają na pracownikach posiadających niskie kwalifikacje. A w Polsce ułatwia im to brak silnych związków zawodowych w większości branż. W sierpniu płace realne w zakwaterowaniu i gastronomii spadły o ponad 8,0%, a średnie wynagrodzenie wyniosło 4,7 tys. zł brutto, będąc rekordowo niskim (w całym sektorze przedsiębiorstw średnie wynagrodzenie wyniosło 6,5 tys. zł). Osoby pracujące w innych usługach zbiednieli w przeciągu roku aż o 1/7, a średnia płaca w sektorze usług to raptem 4,9 tys. zł brutto.

Generalnie średnie wynagrodzenie realnie spadło zresztą w każdej niemalże branży. Wyjątkiem jest tutaj tylko transport i magazynowanie, co zapewne ma związek z ogromnym deficytem kierowców. Pensje w tej branży wzrosły aż o ¼, realnie o 9,0%. Należy również pamiętać, iż podawane powyżej dane statystyczne odnoszą się do sektora przedsiębiorstw zatrudniających więcej niż 9 pracowników. Gdyby bowiem wziąć pod uwagę całą gospodarkę, sytuacja byłaby jeszcze gorsza. W budżetówce na przyzwoitą waloryzację płac się nie zanosi, a przedstawiciele innych zawodów (jak chociażby nauczyciele), grożą protestami.

Jakie zatem scenariusze są możliwe dla pracowników w perspektywie kryzysu?

Smutne jest to, iż najmniej zamożna część społeczeństwa przyjmie generalnie ciosy z dwóch stron – nie tylko nie może liczyć na podwyżki, to również nie ma oszczędności. Budżety domowe takich osób są już tak napięte, iż trudno im zmienić nawyki konsumpcyjne, by chronić się przed postępującym wzrostem cen.

W każdej z ośmiu największych gospodarek OECD wiosną wydatki najbiedniejszej 1/5 społeczeństwa wzrosły o wiele bardziej niż wydatki najbogatszych 20,0%. Największą rozpiętość w tym aspekcie odnotowano w Wielkiej Brytanii – w kwietniu 20,0% najbiedniejszych wydawało o 6,2% więcej niż rok wcześniej. Wydatki najbogatszych Brytyjczyków wzrosły dwukrotnie mniej. W Polsce ten stosunek wynosił 7,5% do 5,4%.

Osoby najbiedniejsze wydają również stosunkowo największą część swych dochodów na żywność, która jest właśnie motorem inflacji. I w całej Europie Polska nie jest tutaj wyjątkiem. Drożeją najbardziej podstawowe produkty, jak chleb. Piekarnie mierzyć się muszą z drastycznymi wzrostami cen gazu, zatem więcej żądają za pieczywo. Według Eurostatu w sierpniu cena chleba w całej Unii Europejskiej wzrosła przeciętnie o 18,0%, jednak w aż 9 państwach naszego regionu wzrost ten wyniósł od 25,0 do 33,0%. Wśród tych państw jest również Polska ze wzrostem cen chleba o 30,0%. Dla przykładu wzrost cen chleba w Niemczech wyniósł 17,5%, Hiszpanii 15,2%, we Włoszech 13,5%. Z kolei na Węgrzech ów wzrost przekroczył 66,0%.

Generalnie znaczny wzrost kosztów życia spowodować może pauperyzację całych grup zawodowych, a szczególnie pracowników budżetówki, na których władza zwykle chce oszczędzać w czasach kryzysu. W Wielkiej Brytanii pracownicy sektora publicznego już dość masowo ratują swe domowe budżety pożyczkami krótkoterminowymi. Co 10-ty z nich korzysta z niestandardowych usług finansowych typu BNPL (buy now, pay later, czyli kup teraz, zapłać później), bowiem tradycyjni pożyczkodawcy zamknęli już przed nimi swe drzwi.

Zasadniczo nastroje w Wielkiej Brytanii są nieciekawe, aż 41,0% Brytyjczyków miewa problemy z uregulowaniem rachunków na energię (przy czym 8,0% zawsze, a 12,0% często). Pokrycie wydatków na jedzenie sprawia problem dla 42,0% Brytyjczyków, z czego 6,0% ma problem cały czas, a 11,0% przez większą część czasu. Nie lepiej sytuacja wygląda w Niemczech, gdzie nastroje konsumenckie spadły do najniższego poziomu w historii, a oczekiwania dochodowe są najgorsze od 20 lat.

Jak na tym tle przedstawia się sytuacja w Polsce i nastroje polskiego społeczeństwa?

Okazuje się, iż również dość ponure nastroje panują w Polsce. Na podstawie badań widzimy, iż 59,0% zatrudnionych przyznaje, iż ich sytuacja finansowa pogorszyła się w stosunku do początku roku. 90,0% badanych twierdzi, że trudniej jest im oszczędzać, jednak z drugiej strony jedynie 25,0% obawia się zwolnienia i problemy ze znalezieniem zatrudnienia. Prawie 50,0% badanych wskazuje, iż będzie mieć do czynienia z prawdopodobnym brakiem podwyżki wynagrodzeń.

To wszystko sprawia, iż sytuacja ekonomiczno-społeczna w Europie staje się coraz bardziej napięta. Aż 75,0% Polaków obawia się niepokojów społecznych w nadchodzących miesiącach, zresztą podobne obawy zgłaszają Francuzi i Niemcy. Ponad 66,0% Polaków i Francuzów oraz 57,0% Brytyjczyków i 44,0% Niemców jest przekonanych, iż w ich państwach dojdzie do strajków, co zresztą zaczyna już się dziać.

By temu wszystkiemu przeciwdziałać OECD proponuje trzy pakiety rozwiązań, z czego dwa są mało oryginalne, mianowicie:

  • celowane świadczenia pieniężne dla najmniej zarabiających
  • szkolenia dla osób posiadających niskie kwalifikacje

Szczególnie to pierwsze rozwiązanie jest już wdrażane w większości państw Europy, przy czym w Polsce świadczenia te są niespecjalnie celowane.

A trzecim proponowanym rozwiązaniem jest upowszechnienie układów zbiorowych. Są one bowiem doskonałym bezpiecznikiem na czasy kryzysu kosztów życia, bowiem pracownicy nie muszą negocjować indywidualnie, lecz stoi za nimi cała siła zespołu, którego kierownictwo danego przedsiębiorstwa tak łatwo nie może spławić. Zdaniem analityków OECD „wzmocnienie układów zbiorowych ma kluczowe znaczenie dla zapewnienia sprawiedliwego podziału szoku inflacyjnego między pracowników i pracodawców”.

Z polskiej perspektywy patrząc niestety okazuje się, że my się tego bezpiecznika pozbyliśmy, bowiem obecnie w Polsce układami zbiorowymi objętych jest zaledwie niewiele ponad 10,0% zatrudnionych. Zatem przyjdzie nam się mierzyć z kryzysem kosztów życia na własną rękę. Pozytywem w tym kontekście jest zatem jedynie to, iż obecnie zatrudniający mało komu może powiedzieć, iż ma 10 chętnych na jego miejsce.

Podsumowując, ewidentnie wchodzimy w czasy poważnego kryzysu gospodarczego, objawiającego się znacznie wyższym wzrostem cen w stosunku do wzrostu płac. Mamy zatem do czynienia z coraz powszechniejszym kryzysem kosztów życia. W Polsce zatrudnienie nadal niestrudzenie rośnie, zatem raczej nie grozi nam gwałtowny wzrost bezrobocia, przy czym głównie z uwagi na zmiany demograficzne. Nie oznacza to jednak, iż przedsiębiorcy nie zaczną oszczędzać na pracownikach. A ułatwia im to w naszych warunkach brak silnych związków zawodowych i układów zbiorowych.