Rynek pracy w kontekście presji płacowej

Podziel się z innymi

Polski rynek pracy cechuje się obecnie brakami kadrowymi i rosnącą presją płacową w związku z wysoką inflacją. Czy jednak rzeczywiście mówić można o nadmiernej presji płacowej ze strony pracowników, skoro pensje rosną dwukrotnie wolniej niż wydajność pracy. Być może zatem rosnące wynagrodzenia są odzwierciedleniem coraz lepszych wyników przedsiębiorstw.

Czy rzeczywiście mamy do czynienia z nadmierną presją płacową w polskiej gospodarce?

Co do zasady w normalnych czasach wzrost wynagrodzeń w Polsce byłby powodem do radości. Wyższe płace oznaczają bowiem rosnący poziom życia większości obywateli, gdyż to właśnie praca najemna jest u nas dominującą formą aktywności zawodowej. Od lat przecież jako społeczeństwo marzymy o ty, by mieć „zarobki jak na Zachodzie”, lecz ciągle nam do nich daleko.

Niestety jednak obecne czasy nie należą do normalnych, bowiem wszystko wręcz stoi na głowie. Najpierw epidemia wirusa SARS-CoV-2, a obecnie wojna na Ukrainie, wywołały spore zamieszanie w gospodarce oraz wysoką inflację, co sprawia, iż dynamiczny wzrost wynagrodzeń przedstawiany jest jako problem. Płace pracowników to bowiem z jednej strony ich dochody, lecz z drugiej koszty dla pracodawców. Podwyżki wynagrodzeń powodują przyspieszenie inflacji, gdyż stawiane wręcz pod ścianą zarządy przedsiębiorstw godzą się na wzrost płac, rekompensując sobie to jednak wzrostem cen własnych towarów i usług. A one z kolei wywołują kolejne oczekiwania płacowe, co skutkuje następnymi podwyżkami – i tak w kółko. Zatem zahamowanie inflacji wymaga powstrzymania wybujałych roszczeń pracowniczych, przynajmniej na jakiś czas, aż sytuacja się uspokoi.

Zatem jak z powyższego wynika stłumienie wzrostu płac byłoby sensownym sposobem na wyhamowanie inflacji, gdyby to właśnie wynagrodzenia były jej główną przyczyną. Pytanie jednak czy rzeczywiście to płace są głównym czynnikiem powodującym wysoką inflację.

Co zatem wiemy dziś o inflacji i wynagrodzeniach?

Faktem jest obecnie, iż wynagrodzenia nominalne rosną w tempie wcześniej niespotykanym. W grudniu poprzedniego roku średni wzrost płac wyniósł 11,0% w skali roku, a w 2022 roku płace nadal rosną – w marcu 2022 roku średnie wynagrodzenie wzrosło o 12,4% w skali roku. Ekonomiści przewidywali, iż wzrost wynagrodzeń wyniesie 10,4%, zatem wzrost realny przekroczył ich oczekiwania o 2,0%. Dzięki temu w marcu płace realne wciąż była na plusie, bowiem inflacja była nieco niższa, wynosząc 11,0%.

Właściwie w każdym dziale gospodarki płace rosły szybko, lecz w niektórych branżach dynamika ich wzrostu sięgała 15,0%, jak chociażby w branży informatycznej (co nie jest zaskoczeniem), lecz również w budownictwie, co zapewne ma powiązanie z odpływem znacznej grupy pracowników z Ukrainy, którzy powrócili bronić swej ojczyzny.

W najbliższych miesiącach jednak inflacja może przebić wzrost płac, co finalnie oznaczać będzie, że zaczniemy stawać się coraz biedniejsi. A to z kolei wywołać może jeszcze większą presję płacową. Według badania przeprowadzonego przez przedsiębiorstwo doradcze Grant Thornton pod nazwą „Pensje i zatrudnienie – plany firm na 2022 rok” niemalże 60,0% dużych przedsiębiorstw ma w planach podwyżki dla pracowników, co jest najwyższym wskaźnikiem w 13-letniej historii tego badania. Dla przykładu dwa lata temu podwyżki planowało jedynie niewiele ponad 25,0% przedsiębiorstw. I co ważne, żadne z ankietowanych przedsiębiorstw nie planowało obniżek, co dotychczas się nie zdarzyło. W sumie nie powinno to dziwić, gdyż obniżka pensji na pewno nie spotkałaby się ze zrozumieniem załogi, a nie można już przecież użyć argumentu, iż „mamy dziesięciu na twoje miejsce”.

Równocześnie w gospodarce nastąpił wzrost zatrudnienia, a stopa bezrobocia w Polsce według Eurostatu wyniosła w marcu bieżącego roku 3,4%, co było czwartym najniższym wynikiem w całej Unii Europejskiej, po Czechach, Niemczech i Malcie. Zatem rynek pracy w Polsce jest rozgrzany, co sprzyja pracownikom w stawianiu żądań płacowych. A pracodawcy z kolei muszą starać się nie tylko o zapełnienie wakatów, lecz również o zatrzymanie zatrudnionych, których kuszą wyższe zarobki u konkurencji.

Co jeszcze ma znaczenie w kontekście polskiej gospodarki?

W tym względzie opublikowany raport Narodowego Banku Polskiego (NBP) potwierdza, iż w ostatnim kwartale ubiegłego roku koszty pracy wzrosły aż o 15,0% rok do roku. Zatem dynamika kosztów pracy bliska była historycznemu maksimum. W tym zakresie problem pojawia się wówczas, gdy pensje rosną szybciej niż wydajność pracy.

Jednak z czymś takim nie mamy do czynienia w polskiej gospodarce, gdyż w IV kwartale ubiegłego roku wydajność pracy wzrosła w skali rok do roku o 29,0%, niemalże dwukrotnie więcej niż koszty pracy. I podobna relacja tych dwóch wartości miała miejsce również w dwóch poprzednich kwartałach. Zatem przedsiębiorstwa nie mają większych problemów ze sprostaniem oczekiwaniom pracowników, odbijając sobie to z nawiązką bardzo wysokim poziomem sprzedaży.

Trudno zatem mówić o nadmiernej presji płacowej, skoro wynagrodzenia rosną dwukrotnie wolniej niż wydajność pracy. Są one bowiem odbiciem coraz lepszych wyników finansowych przedsiębiorstw, a pracownicy mają prawo do partycypacji w zwiększających się zyskach. Według GUS w ubiegłym roku przedsiębiorstwa niefinansowe odnotowały łącznie 248 mld zł zysku netto, co jest najlepszym wynikiem w historii. Co jednak ważne, to przedsiębiorstwa odnotowują rekordowe zyski nie tylko w wartości nominalnej (co nie byłoby dziwne z uwagi na rosnące ceny), lecz również w wartości procentowej. Rentowność bowiem obrotu netto wyniosła 6,0% i była najwyższa w tym wieku. Dla porównania przed epidemią wynosiła ona 4,0%, a w okresie przed kryzysem lat 2004-2007 niekiedy zbliżała się do 5,0%. Zatem obecna zyskowność przedsiębiorstw jest więc na poziomie dotąd niespotykanym, w budownictwie przekraczając 8,0%, a w branży „informacja i komunikacja” – 15,0%.

Gdyby zatem presja płacowa była w Polsce zbyt wysoka, wówczas pracownicy przechwytywaliby coraz większą część dochodu narodowego i musiałby rosnąć udział płac w PKB. Jednak nic takiego nie ma miejsca. W 2021 roku udział płac w PKB spadł z 40,3% do 38,7%, co oznaczało spadek do poziomu z roku 2017. Generalnie w większości krajów Unii Europejskiej udział płac w PKB w ubiegłym roku spadł nieco, ale w mało którym aż o ponad 1,5%. W całej strefie euro płace odpowiadały za 48,4% PKB, czyli o niecały punkt procentowy mniej niż w 2020 roku.

W Polsce od dekad do pracowników najemnych trafia znacznie mniejsza część dochodu narodowego niż w innych krajach Europy. Jest to efekt wielu czynników, jak chociażby:

  • znacznego udziału rolników wśród aktywnych zawodowo
  • słabości związków zawodowych
  • nikłego znaczenia układów zbiorowych

I w tym aspekcie ostatnie dynamiczne podwyżki wynagrodzeń tego stanu rzeczy nie zmieniły, ponieważ zyski przedsiębiorstw i wydajność pracy rosną dużo szybciej. Podwyżki płac stanowią jedynie kompensatę z tego tytułu, iż pracownicy zapewniają swym pracodawcom każdego miesiąca coraz więcej pieniędzy.

Aby bowiem wzrost wynagrodzeń był główną bądź chociaż istotną przyczyną inflacji, koszty pracy musiałyby odpowiadać za znaczną część kosztów przedsiębiorstw. Tymczasem w Polsce od lat koszty pracy stanowią co najwyżej kilkanaście procent ogólnych kosztów operacyjnych przedsiębiorstw. I co więcej, w ubiegłym roku ich udział w łącznych kosztach przedsiębiorstw wyraźnie spadł. O ile bowiem w 2020 roku sięgał on 14,0%, o tyle na koniec 2021 roku ich udział spadł do 11,0%. Historycznie ostatni tak niski poziom kosztów pracy w kosztach operacyjnych przedsiębiorstw miał miejsce w roku 2013.

Koszty pracy odpowiadają więc w Polsce zaledwie za 1/9 kosztów operacyjnych przedsiębiorstw działających w Polsce. Stąd też nie ma matematycznej możliwości, by kilkunastoprocentowe podwyżki płac odpowiadały za kilkunastoprocentową inflację.

Co zatem ma najważniejsze znaczenie w kontekście wysokiej inflacji w Polsce?

Najistotniejsza częścią wydatków przedsiębiorstw w Polsce są surowce i materiały wykorzystywane do produkcji – w roku ubiegłym odpowiadały one za 29,0% kosztów sprzedaży. I wzrost tej składowej (o 43,3% rok do roku i o 47,8% w stosunku do IV kwartału 2019 roku) był najważniejszym czynnikiem wzrostu całej kategorii kosztów.

Zatem w ubiegłym roku koszty pracy rosły prawie trzy razy wolniej niż ponoszone przez przedsiębiorstwa wydatki na surowce i materiały. Zatem to właśnie one odpowiadają za wysoki poziom inflacji. Generalnie przerwane łańcuchy dostaw wywindowały ceny materiałów i półproduktów (chociażby półprzewodników ze stali), a na to nałożyła się jeszcze znaczna podwyżka cen energii z końca ubiegłego roku, spowodowana szantażem gazowym ze strony Rosji. Tymczasem trwająca wojna na Ukrainie i ponowne liczne zachorowania na COVID-19 w Chinach nadal sprzyjać będą wzrostowi cen tej kategorii kosztów.

I potwierdzają to dane ankietowe NBP za I kwartał bieżącego roku, gdyż według badań za wzrost kosztów działalności w tym okresie w największym stopniu odpowiadają rosnące ceny energii elektrycznej, gazu, benzyny i innych surowców.

Jak zatem rozwiązać problem wysokiej inflacji i presji płacowej?

Globalnie należałoby przede wszystkim odbudować łańcuchy dostaw przerwane przez epidemię i jak najszybciej znaleźć inne źródła surowców energetycznych niż te położone w Rosji. Tymczasem niektóre banki centralne (w tym również NBP) postanowiły zdusić inflację stosując podwyższanie stóp procentowych, co hamuje popyt wewnętrzny. Tyle, że ów popyt wcale nie jest istotną przyczyną wzrostu cen. Finalna konsumpcja gospodarstw domowych spadła w roku 2021 do 55,6% PKB, gdy jeszcze w roku 2015 wynosiła ona 58,0%, a pomimo tego rok później mieliśmy w Polsce deflację.

Stąd wniosek, iż NBP hamuje popyt wewnętrzny, tłumacząc to walką z wysoką inflacją, ponieważ na nic innego nie ma on wpływu. Opinia publiczna domaga się działań w związku z rosnącymi cenami, więc bank centralny robi co może podnosząc stopy procentowe, czyli w sumie niewiele w stosunku do rzeczywistych powodów wysokiej inflacji.

Generalnie tłumiąc popyt wewnętrzny lub hamując wzrost wynagrodzeń można sztucznie zdławić inflację, wywołując kontrolowaną recesję. Przecież kryzysy gospodarcze sprzyjają deflacji. To jednak trudno nazwać leczeniem przyczyn choroby, a raczej leczeniem jej objawów i to za pomocą innej choroby, wcale nie lepszej.

Podsumowując, w polskiej gospodarce mamy obecnie wzrost wynagrodzeń i wysoką inflację. Jednakże nie można mówić o nadmiernej presji płacowej podsycającej inflację, ponieważ jej źródła są zdecydowane inne. Tymczasem pensje w Polsce rosną niemal dwukrotnie wolniej od wzrostu wydajności, zatem ich wzrost nie może mieć negatywnego wpływu na wskaźnik inflacji. Podstawowym problemem są bowiem przerwane łańcuchy dostaw i kryzys energetyczny, na które jako kraj wpływu nie mamy. Stąd też działania prowadzone przez NBP niekoniecznie spowodują opanowanie inflacji i rozwiązanie problemu.