Obecny rynek pracy i sytuacja pracodawców

Podziel się z innymi

Generalnie polscy pracodawcy nie dokonują zwolnień masowych, więc również nie czynią tego w okresie epidemii. Wynika to głównie z faktu, iż znalezienie nowych i dobrych pracowników wcale nie jest takie proste. A będzie jeszcze trudniejsze, gdy zaczniemy wychodzić z kryzysu i przedsiębiorstwa zaczną częściej zatrudniać. Poniżej uwagi i spostrzeżenia na temat obecnego wyglądu rynku pracy i pracodawców, jakie prezentuje profesor nauk ekonomicznych Joanna Tyrowicz, badacz rynku pracy z Uniwersytetu Warszawskiego, współtworząca ośrodek badawczy GRAPE.

Co można powiedzieć o rynku pracy i bezrobociu w perspektywie ostatniego roku?

Pod koniec drugiego kwartału ubiegłego roku znane już były pierwsze wyniki badania „Diagnoza Plus” organizowanego przez ośrodek badawczy GRAPE. I w przeciwieństwie do tego, co pokazywały oficjalne dane z powiatowych urzędów pracy, już wówczas widoczny był znaczny przyrost osób, które straciły pracę, lecz w warunkach lockdownu nie poszukiwały nowej i nie zgłaszały się do urzędów pracy. W ten sposób zdefiniowane bezrobocie sięgało na koniec kwietnia 2020 roku około 10%.

Generalnie była to sytuacja niewesoła, lecz znacznie mniej dramatyczna niż chociażby w USA, gdzie stopa bezrobocia sięgnęła 25%. Jednakże już wówczas wiadomym było, iż amerykański dramat w Polsce się nie powtórzy. Jest to kwestia charakteru rynku, gdyż w Europie, poza nielicznymi wyjątkami, takie skoki bezrobocia się nie zdarzają.

Przyczyny takiego stanu rzeczy w Polsce są systemowe i nie jest to na pewno efekt rządowych programów wsparcia. Po prostu nasz kodeks pracy jest tak skonstruowany, iż w warunkach kryzysu pracodawcy zasadniczo mogą:

  • nie zatrudniać nowych osób
  • nie proponować przejścia z umów czasowych na bezterminowe
  • przerywać trwanie umów czasowych

Jednakże pracodawca nie ma zbyt wielu mechanizmów, które skłaniałyby do podejmowania zwolnień masowych. Przykładowo nawet gdy w latach 90-tych Polska przechodziła z gospodarki centralnie planowanej do rynkowej, masowe zwolnienia nie były normą w sensie statystycznym. Bezrobocie raczej rosło wskutek nietworzenia nowych miejsc pracy, jak i bankructwa, lecz nie było mowy o zwolnieniach jako takich.

Generalnie zatem pracodawcy nie zwalniają masowo i nie uczynili tego również w okresie epidemii. W tym aspekcie jednym z powodów takiego zachowania jest to, iż znalezienie nowych, dobrych pracowników wcale nie jest łatwe, a już tym trudniejsze, gdy gospodarka zacznie wychodzić z kryzysu i wszyscy zaczną zatrudniać.

Czy zatem rządowe wsparcie w postaci tarcz antykryzysowych przyczyniło się do małej ilości zwolnień?

Możliwym jest, iż istnieją przedsiębiorstwa, dla których rządowe wsparcie okazało się decydujące, by nie zwalniać pracowników. Jednakże brak jest jakichkolwiek badań i danych w tym zakresie, by stwierdzić, iż takich przedsiębiorstw jest dużo bądź mało. Wiadomo jednak, iż więksi pracodawcy nie zwalniają pracowników, gdyż jeszcze nie bankrutują, to znaczy, iż większość przedsiębiorstw zatrudniających powyżej 9 pracowników jest powyżej progu bankructwa.

Generalnie próg ten zależy nie tyle od poziomu rządowego wsparcia, co od rodzaju przedsiębiorstwa. Jest on bowiem wyższy dla przedsiębiorstw działających w dużej skali, a niższy dla podmiotów lokalnych. Duże przedsiębiorstwa od razu rozpisały sobie plan działania podczas epidemii na rok lub dwa do przodu, posiadając lepsze standardy zarządzania i planowania strategicznego. Natomiast przedsiębiorstwa mniejsze, o lokalnym zasięgu działania, są zdecydowanie bardziej uzależnione od aktualnych obostrzeń i tutaj trudniej robić plany, które często trzeba modyfikować.

Poza tym do tego dochodzą emocje związane z epidemią, tym samym człowiek zaczyna działać jak na froncie, przede wszystkim uchylając się przed kulą. Dlatego w sektorach najbardziej dotkniętych zamrożeniem działalności, mamy do czynienia z proporcjonalnie większą liczbą upadłości.

Nie wiadomo tak naprawdę, kiedy próg bankructwa zostanie osiągnięty w Polsce i co wówczas nam grozi. Nikt z rządu nie zbiera takich danych i ich nie analizuje, gdy tymczasem współczesna gospodarka cyfrowa dostarcza wielu możliwości analitycznych, jak chociażby dane z systemów bankowych czy płatniczych. A za niewiedzą osób stanowiących prawo idą chaotyczne decyzje i polityka, która wzmacnia chaos decyzyjny w przedsiębiorstwach.

Jak zatem obrazowo przedstawić można polską gospodarkę w perspektywie ostatniego roku?

Zasadniczo zmiany na rynku rozpoczęły się już w styczniu ubiegłego roku, gdy wiele polskich przedsiębiorstw zareagowało panicznie na wydarzenia na świecie związane z koronawirusem i przerywało umowy czasowe. Następnie był marcowy lockdown, rozmowy o tarczach antykryzysowych i jakieś skromne wypłaty dla przedsiębiorstw.

Później przyszły wakacje, gdzie wszyscy myśleli, iż teraz będzie już tylko lepiej. Opisowo rzecz ujmując, z okopów i uchylania się przed kulami przeszliśmy w tryb przeczekania, bo koniec epidemii wydawał się bliski. Przyszła jednak jesień i okazało się, że na kilku miesiącach przestoju się nie skończy, druga fala epidemii była zdecydowanie większa od pierwszej, a do lata 2021 jeszcze sporo czasu.

W powyższym aspekcie, chociaż na razie fali masowych upadłości nie widać, to w branżach zamrożonych i bezpośrednio z nimi współpracujących widać już skalę dramatów gołym okiem. Bowiem zamknięte restauracje i sklepy wraz z pustymi witrynami nie są pojedynczymi obrazkami, lecz mają charakter coraz powszechniejszy.

Co ważne, tego w statystykach nie widać, gdyż zamknięcie restauracji nie oznacza od razu zamknięcia działalności gospodarczej. Polski przedsiębiorca bowiem najczęściej ma kilka obszarów działalności i choć zdziesiątkowany, to jednak przetrwa. Tym samym jednak mierzenie skali upadłości na podstawie liczby podmiotów w CEiDG jest mocno ułomne.

Jakie są jeszcze efekty zamrożenia gospodarki?

W sektorach zamrożonych, czyli gastronomii, hotelarstwie i turystyce, często zatrudnia się osoby bez umów, dlatego zapewne mamy do czynienia z bezrobociem, którego nie widać. Pamiętać jednak należy, iż polska szara strefa ma charakter nie tyle zatrudnieniowy, co płacowy. Zatem część wynagrodzenia dostaje się oficjalnie, a część „pod stołem”.

W gospodarce obecnie jest większy problem dotyczący wynagrodzenia. Mianowicie pod koniec II kwartału ubiegłego roku co czwarty Polak miał istotnie zredukowaną pensję, zamrożone dodatki i premie, jednocześnie zniknęły też koperty „pod stołem”. Zakładano, iż jest to przejściowe zjawisko, jednakże obecnie zelżało ono tylko w niewielkim zakresie, dotycząc nadal co szóstego Polaka. Poza tym tylko 60% badanych deklaruje, że ich dochody są mniej więcej na poziomie takim, na jakim byłyby bez wybuchu epidemii.

W kontekście bezrobocia i rynku pracy istotne jest też inne zjawisko. Mianowicie by zostać uznanym za osobę bezrobotną, trzeba jednocześnie:

  • nie mieć pracy
  • chcieć mieć pracę
  • móc podjąć pracę
  • aktywnie poszukiwać pracy

W czasie epidemii bardzo ważne jest ostatnie kryterium, gdyż mnóstwo ludzi nie szuka pracy, bo po prostu nie ma jak. I taka sytuacja sprawia, iż automatycznie są oni klasyfikowani jako osoby nieaktywne, wyłączone z siły roboczej.

Zatem z jaką realną sytuacją odnośnie bezrobocia mamy do czynienia w chwili obecnej?

Na podstawie danych ankietowych GUS liczba osób bez pracy, które chcą ją mieć, wzrosła o około 15%. Z kolei z danych pochodzących z urzędów pracy wynika, iż zarejestrowanych jest obecnie o około 25% więcej osób niż było przed rokiem.

Pamiętać też należy, iż zasadniczo rejestruje się co trzeci bezrobotny, a liczba osób bez pracy, które ją miały przed epidemią i nadal chciałyby mieć, wzrosła o około 50%. To zatem daje realną stopę bezrobocia około 6%. Zanikła też sezonowość bezrobocia, gdyż obecnie wzrasta ono z chwilą wzrostu zamrożenia gospodarki, a maleje wraz z jej odmrażaniem.

Co ciekawe, danych związanych z lockdownami i zmianą sytuacji odnośnie bezrobocia nie widać w rejestrach urzędów pracy. Pomijając fakt, iż ludzie nie rejestrują się w urzędach, powodem jest też zbyt rzadkie (raz na kwartał) robienie badań, przez co dane umykają statystyce. Tymczasem indywidualne opowieści pracowników o tym co dzieje się na rynku są dalece bardziej dramatyczne, niż wynika to z oficjalnych statystyk. Mówi się bowiem często o demolce i znikających sektorach, tymczasem oficjalnie rośnie zatrudnienie w przemyśle.

Taka sytuacja jest spowodowana głównie tym, iż badaniom statystycznym umykają przedsiębiorstwa zatrudniające do 9 osób, gdzie sytuacja jest dramatyczna. Dla nich bowiem tarcze antykryzysowe były wyjątkowo dziurawe i nieodpowiednie. Poza tym właśnie ten sektor był również poza widzeniem statystyk przed epidemią.

A jak epidemia i kryzys wpłynęły na automatyzację i robotyzację procesów produkcyjnych oraz wykonywanie pracy w formie zdalnej?

Generalnie zakładanie, iż epidemia przyspieszy automatyzację i robotyzację, było mocno życzeniowe. By bowiem postawić na robotyzację w czasie epidemii, należy podjąć duże nakłady inwestycyjne, co w tym czasie jest wątpliwe. Przecież obecnie nikt nie jest w stanie przewidzieć ani głębokości, czy też czasu jego trwania. Poza tym sam proces jest trudny i nie da się go przeprowadzić online.

Odnośnie natomiast pracy zdalnej należy mieć na uwadze, iż w Polsce w czasie wiosennego lockdownu na pracę z domu pozwolić sobie mogła około połowa pracowników. Poza tym relacje między polskimi pracodawcami, a pracownikami nie należą do tych opartych na wielkim szacunku, empatii i zrozumieniu. Zatem zakładanie, iż pracodawcy zaczną ufać pracownikom bardziej, niż robili to przed epidemią, co jest konieczne do rozwoju pracy zdalnej, jest pozbawione podstaw.

Poza tym jest mnóstwo elementów, których zdalnie wykonać się nie da. Po początkowym entuzjazmie takiego rozwiązania, przyszło zderzenie z rzeczywistością. Okazuje się bowiem, iż praca zdalna nie służy:

  • przekazywaniu doświadczeń
  • dzieleniu się wiedzą
  • podnoszeniu wydajności pracy
  • wymyślaniu nowych rzeczy

Utrzymywanie skupienia podczas spotkań online jest dużo trudniejsze niż w trakcie tych trwających twarzą w twarz. Ludzie są zmęczeniu i sfrustrowani.

A jak odnieść się do nowych regulacji dotyczących wykonywania pracy, zarówno tych, które już weszły w życie, jak i zapowiadanych?

Z nowości mówi się obecnie o nowej definicji prawa do odpoczynku, przy czym generalnie chodzi o to, by szef nie dzwonił po godzinie 23-ej lub też by nie oczekiwał odpowiedzi na e-mail w środku nocy.

Jednakże nie ma najmniejszego sensu regulowania tego w ustawie. Ważniejsze są bowiem tutaj miękkie umiejętności szefa i pracownika, komunikacja i zdrowa doza asertywności. Odbieranie telefonu od przełożonego to przecież wybór pracownika i to nawet w sytuacji, gdy przełożonemu brak w tym względzie umiejętności społecznych.

Generalnie właśnie brak umiejętności społecznych jest poważnym problemem, przejawiającym się często w debatach o wynagrodzeniach i podwyżkach czy też awansach. Niestety nasz system edukacyjny oparty jest na potakiwaniu i wykonywaniu zadań, czego nie zmieni żaden kodeks pracy.

Sama konieczność regulacji rynku pracy wynika z tego, iż uznajemy pracownika za będącego w słabszej pozycji niż jego przełożony i właśnie jej uregulowanie ma zapobiegać nadużyciom w tej relacji. Przykładowo, dlatego kobietom w ciąży zabrania się zlecania noszenia ciężkich pudeł, z czym wszyscy się zgadzają, a takie przepisy są jak najbardziej na miejscu.

Istnieje jednak wręcz cały katalog stosunków pracy, opartych o obopólną symbiozę. Jeżeli zatem pracownikowi nie odpowiada kultura organizacyjna danego pracodawcy (przykładowo nie zważa on na relacje praca-dom), to wówczas wybiera on innego pracodawcę. Niestety w tym względzie niektórzy uważają, iż właśnie w kodeksie pracy powinny być zapisane jakieś normy, które sprawią, iż kultura pracy będzie wszędzie taka sama. To jest błędne myślenie, gdyż prawo pracy powinno zapobiegać nadużyciom, a nie realizować czyjąś wizję doskonałego miejsca pracy.

Już dziś problemem polskiego kodeksu pracy i prawa pracy są przepisy nadmierne i nieskuteczne, dotykające wielu problemów, lecz ich nie eliminujące. Przykładowo by udowodnić, iż jest się ofiarą mobbingu, nie wystarczy pokazać dowodów na to, iż przełożony się nad nami znęcał, poniżał i tak dalej. Trzeba bowiem jeszcze pokazać, iż czynił to intencjonalnie. W tym miejscu naprawdę przysłowiowego konia z rzędem temu, kto dokona tej sztuki.

Co jeszcze ma znaczenie w kontekście polskiego rynku pracy?

Generalnie największą bolączką polskiego rynku pracy nie jest kodeks pracy, lecz brak skutecznego pośrednictwa pracy. Kodeks jest bowiem efektem ogólnego podejścia do stanowienia prawa w Polsce i kolejna, zapewne już „tysiąc któraś” jego nowelizacja, nic już w tym względzie nie zmieni.

Z kolei w kontekście unijnym głośno jest ostatnio o inicjatywach związanych z płacą minimalną, jak i dochodzie minimalnym. I wszystko w podejściu ogólnoeuropejskim. Tyle jednak, iż polski system zabezpieczenia społecznego już te kryteria i pomysły realizuje. Zasadniczo bowiem jeśli ktoś w Polsce nie ma pracy i jest ubogi, wówczas otrzyma świadczenie z pomocy społecznej. Można się oczywiście spierać, czy te świadczenia są godne, tym niemniej one są i nie są groszowe.

Poza tym unijne idee, iż jak ktoś nie ma z czego żyć, to społeczeństwo musi zareagować, wcale nie są tak nowe i postępowe, jak próbuje się je lansować. Samo stwierdzenie, iż minimalna emerytura ma pozwalać na godny poziom życia na starość znalazło się już w międzynarodowych konwencjach z lat 70-tych XX wieku. Warto jednak pamiętać, iż zabezpieczenie społeczne w Polsce nie jest progresywne, lecz sprywatyzowane.

Jak zatem globalnie spojrzeć na pracowników i rynek pracy w kontekście przyszłości?

Co do zasady część ludzi pracuje po to, by żyć, a część żyje po to, by pracować. I ta druga grupa chce mieć więcej możliwości samorealizacji, niż daje im dzisiejszy system pracy, a z kolei ta pierwsza grupa potrzebuje socjalnej ochrony.

I w planowaniu polityki socjalnej należy znaleźć punkt równowagi pomiędzy tymi rozbieżnymi potrzebami. Porównując się z innymi państwami dostrzec można, iż w Polsce bardziej doceniamy grupę, która żyje, by pracować. I jest to generalnie anglosaskie podejście, gdyż oczekujemy awansu, sukcesu zawodowego, zostania kimś, wybicia się, co generalnie jest w Polsce silniejsze, niż chociażby w Niemczech. Jednak w procesie przechodzenia z biedy do bogactwa nasze aspiracje wyprzedzają nasz faktyczny rozwój.

Patrząc jednak z perspektywy epidemii i jej wpływu na rynek pracy i relacje należy to rozpatrywać z punktu widzenia doświadczenia zbiorowego. Pytanie wówczas, czy radziliśmy sobie z problemem solidarnie, wspierając się, czy też w warunkach konfliktu. Z perspektywy protestów zauważamy, iż obecnie protestują inni pracownicy niż zwykle. Do tej pory bowiem zwykle protestowali ludzie z dużych zakładów pracy z udziałem Skarbu Państwa. Obecnie zaś mamy do czynienia z protestami pracowników sektora prywatnego, których interes jest w pełni zbieżny z pracodawcami.

Jednak nawet w sytuacjach, gdy ów interes nie był w pełni zbieżny, mamy do czynienia z sytuacją, gdy udało się działać wspólnie. Być może zatem długofalowym efektem epidemii będzie to, iż deficyty kapitału społecznego czy też labilność rynku pracy, polegająca na dużej rotacji pracowników w przedsiębiorstwach, zmniejszą się. Często zwraca się uwagę na incydenty, gdzie społeczeństwo działa słabiej, chociaż w praktyce dzieje się wiele istotnych i wręcz niesamowitych rzeczy. Być może zatem gdy ktoś doświadczył w swoim miejscu pracy jakiejś formy empatii w kryzysowej sytuacji, w przyszłości zaprocentuje to większym zaufaniem, trwalszymi relacjami, czy też większym zaangażowaniem i wiarą we wspólny cel.

Podsumowując, kryzys gospodarczy wywołany epidemią wywarł i wywiera nadal duży wpływ na całą gospodarkę i ściśle z nią powiązany rynek pracy. Mowa jest nie tylko o danych statystycznych, czyli liczbie przedsiębiorstw, które zbankrutowały bądź zbankrutują, jak i liczbie osób pozostających bez pracy. W tym kontekście należy też rozważyć zmiany w społeczeństwie i jego zachowaniach, które zaszły teraz, jak i to, jak one wpłyną na przyszłość. Czy pozytywne aspekty zmian zostaną z nami na dłużej, czy też ulotnią się wraz z końcem kryzysu i wejściem gospodarki w fazę wzrostową.