Jak ocenić aktualną sytuację gospodarczą Polski

Podziel się z innymi

Generalnie warto zadać sobie pytanie, jak należałoby ocenić aktualną sytuację gospodarczą Polski. W tym kontekście wydaje się, iż prognozy a ‘propos przebiegu kryzysu gospodarczego były tak ponure, iż umiarkowany kryzys tak naprawdę przyjmowany jest z przysłowiowym pocałowaniem ręki. Niestety jednak daleko polskiej gospodarce do normalności i fazy niezagrożonego wzrostu.

Jak zatem należałoby spojrzeć na sytuację gospodarczą Polski i jej perspektywy, co ma również niebagatelne znaczenie dla rynku pracy?

Mówiąc kolokwialnie Polska polityka nie jest przesadnie subtelna, bowiem zwykle sprowadza się do tego, iż opozycja alarmuje o katastrofalnym stanie państwa i nadchodzącej zagładzie, a rząd chwali się niezwykłymi osiągnięciami, biciem kolejnych rekordów i wzrostem znaczenia kraju na arenie międzynarodowej. Niestety okazuje się, iż ugrupowania polityczne, które próbują przekazywać bardziej realne dane, nie mają zbyt dużego poparcia, a zatem należałoby zakładać, iż wyborcy nie oczekują bardziej wyszukanego przekazu. Wygląda na to, że po prostu lubią tak, jak jest.

Generalnie zatem polska gospodarka oceniana jest jako będąca w ruinie, bądź jako wschodzące mocarstwo, a zatem zero nadziei, bądź euforia. Niestety nie ma niczego pośrodku.

W ostatnim czasie premier Rządu RP Mateusz Morawiecki przekonywał, iż mamy do czynienia z doskonałym stanem finansów państwa, a przyczyną tak dobrego nastroju były znacznie lepsze od oczekiwań wskaźniki wykonania zeszłorocznego budżetu. W tym kontekście deficyt budżetu za rok ubiegły wyniósł ponad 12,0 mld zł, chociaż zakładano, że będzie on dwukrotnie większy. Premier rządu podkreślił zatem, iż mamy bardzo stabilną sytuację finansów publicznych.

Jednak to tak naprawdę nic nie mówi o stanie finansów państwa, nawet bowiem gdyby w zeszłym roku budżet wyszedł na zero, to i tak nic by nie znaczyło. Bowiem od czasów epidemii większość długu publicznego w Polsce zaciągana jest poza budżetem poprzez kontrolowane przez rząd fundusze, takie jak Polski Fundusz Rozwoju (PFR) czy też Bank Gospodarstwa Krajowego (BGK). W tym kontekście rozwiązanie, które miało być opcją awaryjną na czasy epidemii związanej z COVID19, okazało się na tyle atrakcyjne, iż przedstawiciele władzy nadal z niego chętnie korzystają.

Tymczasem zadłużanie się poprzez zewnętrzne fundusze na pewno nie przyczynia się do poprawy jakości i przejrzystości finansów publicznych, ale nie jest również tak, jak przekonują przedstawiciele opozycji, iż dług zaciągany przez zewnętrzne instytucje jest zupełnie poza kontrolą. Rząd zobowiązany jest do raportowania do Unii Europejskiej deficytu i zadłużenia całego sektora finansów publicznych, co obejmuje nie tylko wymienione już podmioty, takie jak PFR i BGK, ale również ZUS i wszystkie jednostki samorządu terytorialnego. I to właśnie te wszystkie wskaźniki służyć powinny ocenie stanu finansów państwa. Według danych z zeszłego roku deficyt sektora finansów publicznych wyniósł 3,0% PKB, czyli ok. 100,0 mld zł, a więc generalnie 8 razy więcej niż deficyt samego budżetu państwa. Nic zatem dziwnego, iż rządzący chwalą się głównie tym ostatnim.

Jak zatem należałoby ocenić deficyt sektora finansów publicznych, wynoszący 3,0% PKB?

Otóż okazuje się, iż owe 3,0% PKB jest generalnie przyzwoitym wynikiem. Przed rozpoczęciem obecnego okresu sezonu grzewczego te nastroje były wyjątkowo ponure i oczekiwano znacznie głębszego spadku. W pandemicznym 2020 roku deficyt był ponad dwukrotnie wyższy, w latach 2008-2014 Polska ani razu nie osiągnęła takiego poziomu, jak w roku 2022, a w latach 2009-2010, czyli w szczycie poprzedniego kryzysu gospodarczego, deficyt sektora finansów publicznych wynosił przeszło 7,0% PKB. Można zatem wręcz powiedzieć, że gospodarowanie na minusie to integralna cecha polskiego modelu zarządzania sektorem publicznym.

Co ciekawe, nie jest to też nic nadzwyczajnego w kontekście wielu innych państw, z którymi razem wchodziliśmy do Unii Europejskiej. Przykładowo Słowacja, Słowenia, Rumunia czy też Łotwa również bazują na w deficycie. Poza tym, owe 3,0% PKB nieźle wygląda również na tle całej Unii Europejskiej. W prawdzie nie ma jeszcze danych zbiorczych za rok 2022, lecz w roku 2021 cała Unia Europejska zanotowała średnio niemalże 5,0% deficytu w porównaniu z PKB, natomiast Polska miała wówczas 1,8% na minusie. W III kwartale ubiegłego roku finanse publiczne w Unii Europejskiej były na poziomie 3,3% PKB na minusie, a w całym 2022 deficyt zapewne był większy, bowiem większość państw członkowskich, z Polską na czele, kumuluje swoje wydatki na koniec roku.

Eurostat podaje, iż w III kwartale ubiegłego roku dług publiczny sektora finansów publicznych Polski wyniósł połowę rocznego PKB, czyli wciąż znacznie mniej od średniej dla całej Unii Europejskiej (przeszło 80,0%). Pod tym względem nasz kraj wręcz przypomina takie ostoje liberalizmu ekonomicznego, jak Irlandia i Holandia. W porównaniu do III kwartału 2021 roku nasz dług publiczny spadł o ponad 5,0%, gdy w całej Unii Europejskiej spadł o ponad 4,0%.

Nie oznacza to jednak, iż w Polsce żyje się lepiej. Generalnie obroniliśmy miejsca pracy, bowiem faktycznie stopa bezrobocia utrzymuje się na rekordowo niskim poziomie, co jest zasługą nie tylko pandemicznych tarcz antykryzysowych, lecz przede wszystkim konsekwencją starzenia się społeczeństwa, czyli kurczenia się liczby osób w wieku produkcyjnym.

Zauważyć należy również, iż ochrona płac rządowi już nie wyszła, bowiem pensje realnie maleją. Dane GUS wskazują, iż w 2022 roku średnie wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw realnie spadło o 1,0% i jest to pierwszy taki przypadek od 2012 roku, gdy wartość nabywcza pensji skurczyła się minimalnie o ułamek procenta. Warto podkreślić, iż wartość nabywcza płac utrzymała się na małym plusie zarówno w pandemicznym 2020 roku, jak i kryzysowym 2010 roku. Owe dane GUS są średnią za cały rok, gdy tymczasem w ostatnich jego miesiącach wynagrodzenia realnie topniały znacznie szybciej, bowiem w styczniu 2023 zmalały średnio 3,5%. Jest zatem wielce prawdopodobne, iż po raz pierwszy w tym wieku zanotujemy spadek siły nabywczej wynagrodzeń 2 lata z rzędu.

Należy również zauważyć, iż przeciętna emerytura z ZUS spadła w zeszłym roku realnie o 5,0%, co jest pierwszą taką sytuacją od co najmniej 2010 roku (czyli od najstarszych publikowanych danych w tym zakresie). Zeszłoroczna waloryzacja świadczeń nie ochroniła zatem siły nabywczej i poziomu życia emerytów, chociaż częściowo zostało to zrekompensowane 13-ą i 14-ą emeryturą.

Jeszcze gorzej wypadły w tym zakresie emerytury z KRUS, które skurczyły się realnie o prawie 10,0%. Akurat w tym zakresie spadki w ujęciu realnym notowano już w historii, w roku 2011 oraz 2017, lecz nigdy nie były one wyższe niż o 2,0%.

Jakie zatem perspektywy ma przed sobą Polska gospodarka oraz uczestnicy rynku pracy?

Analizując zatem powyższe dane o stanie gospodarki i deficytach finansów publicznych oraz siły nabywczej, tak naprawdę nie powinny dziwić słabe wyniki konsumpcji i handlu detalicznego. Spadająca bowiem siła nabywcza ludności skłania do zaciskania pasa. W tym kontekście malejące pensje są również efektem postępującej pauperyzacji pracowników sektora publicznego, którym rząd nie jest w stanie zapewnić nawet waloryzacji o wysokość wskaźnika inflacji. Taka sytuacja dotyczy szczególnie pracowników naukowych, nauczycieli oraz służby cywilnej, albowiem w tym roku podwyżka płac w budżetówce wyniesie 7,8%.

Już w styczniu wiceminister finansów Sebastian Skuza przyznał, iż w roku obecnym wynagrodzenia realne w sektorze publicznym spadną, a zatem tak do końca nie wiadomo, dlaczego rząd, wiedząc o tym, przygotował podwyżkę, która pokryje co najwyżej połowę wzrostu cen. Można jedynie domniemywać, iż w tym kontekście wskaźniki budżetu okazały się ważniejsze. Jest to jednak bardzo krótkowzroczne, bowiem pauperyzacja budżetówki odbije się na jakości administracji, edukacji i nauki, a w rezultacie potencjał państwa spadnie. Okazać się może w niedalekiej przyszłości, iż jest to dość wysoka cena za utrzymanie stabilności finansów publicznych.

Należy bowiem wiedzieć, iż obniżająca się jakość usług publicznych odbija się chociażby na standardzie życia, w tym choćby na długości trwania życia, która według danych OECD obniżyła się u nas z 78,0 lat w 2019 roku do 75,6 lat w 2021 roku. To jest jeden z najwyższych spadków pośród państw należących do OECD. W tym kontekście polski sektor publiczny ogranicza się również i w innych obszarach, jak chociażby mieszkalnictwie, za które odpowiada nie tylko państwo, lecz również i gminy. W 2022 roku liczba wynajętych mieszkań komunalnych spadła o 3,0%, choć już wcześniej była ona na ekstremalnie niskim poziomie, bowiem lokale komunalne to zaledwie 2,5% mieszkań w Polsce.

Chociaż w tym zakresie fundusze mieszkaniowe dla gmin cieszą się niemałą popularnością, to jednak ich skala jest zbyt niska, by zatrzymać postępującą od lat degradację komunalnych zasobów mieszkaniowych w naszym kraju. A wszystko to dzieje się przecież równolegle z załamaniem rynku kredytów hipotecznych. W tym kontekście podkreślić należy, iż nie jest sztuką utrzymywanie dyscypliny budżetowej wraz z równoczesnym zwijaniem się usług publicznych.

W przyszłości oczekiwać należy również obniżenia potencjału gospodarki, bowiem inwestycje z roku na rok są coraz mniej adekwatne do naszego poziomu rozwoju. W roku ubiegłym ich poziom w relacji do PKB był rekordowo niski wynosząc 16,8%, co jest jednym z najniższych wyników w Europie. Tymczasem niskie wskaźniki inwestycji oznaczają słabe perspektywy wzrostu. Jednocześnie należy pamiętać, iż rok ubiegły nie sprzyjał podejmowaniu ryzyka, bowiem wojna nie zachęca do długoterminowego planowania, jednak inwestycje w Polsce kuleją już od kilku lat. Wystarczy zauważyć, iż w 2016 roku ówczesny wicepremier Mateusz Morawiecki, prezentując pamiętany już zapewne przez niewielu Plan Morawieckiego, zapowiadał wzrost poziomu inwestycji do 25,0% PKB, z ówczesnych wówczas 20,0%. W tym kontekście powiedzieć, że nie wyszło, to tak jakby nie powiedzieć nic.

Podsumowując, niewątpliwie faktem jest, iż wyniki gospodarcze Polski są nieco lepsze od oczekiwań. Niestety zadziałał tu jednak efekt kozy rabina, mianowicie prognozy były tak ponure, iż umiarkowany kryzys ekonomiczny przyjmowany jest z pocałowaniem ręki. Niestety sytuacja ekonomiczna i społeczna naszego kraju jest daleka nawet od normalności i naprawdę byłoby dobrze, gdyby rządzący uczciwie przyznali się do tego, co udało się poprawić czy też usprawnić, jak i do tego i co z takich czy różnych powodów nie wyszło. Niestety jednak w Polsce logika rywalizacji politycznej nie sprzyja takim, wydawałoby się normalnym, sytuacjom.