Strajk jako forma protestu pracowniczego, którego najczęstszym celem jest zasygnalizowanie chęci poprawy warunków finansowych, staje się coraz mniej efektywny. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele, tym niemniej najistotniejsze z nich to pojawienie się nowych form świadczenia pracy, utrudniających zbiorowe protesty (samozatrudnienie, telepraca, praca mobilna), jak i malejąca przynależność do związków zawodowych. Tu z kolei wiele winy ponoszą sami związkowcy, doprowadzający do ich nadmiernego upolitycznienia i rozdrobnienia.
Skąd płyną takie wnioski?
Otóż wystarczy bacznie i z uwagą obserwować choćby ostatnie wydarzenia na scenie politycznej i gospodarczej naszego kraju. Przecież wiosną tematem numer jeden był ogólnopolski protest nauczycieli. Wydawało się, iż są oni mocno zdeterminowani, w myśl zasady „albo teraz coś się zmieni, albo nigdy”.
Tymczasem ekipa rządząca przetrzymała ich przez niecałe trzy tygodnie i strajk został zawieszony. A pojawiające się w ostatnich dniach doniesienia o ewentualnym wznowieniu protestu jesienią, nie wywołują już większych emocji. To wszystko spowodowało u niejednego zatrudnionego pojawienie się myśli, iż w zasadzie to strajkowanie nie ma sensu.
Pracodawcy, w tym przede wszystkim państwu, występującemu w tej roli, coraz łatwiej neutralizować protesty społeczne czy wręcz ignorować i przedstawiać je opinii publicznej w bardzo złym świetle. Ponadto niewątpliwie państwo opiekuńcze i transfery socjalne zmniejszają dysproporcje w dochodach, które są podstawą protestów.
Jak wyglądają dane liczbowe dotyczące strajków?
Z danych Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) wynika, iż w Polsce w 2017 roku przeprowadzono 1.556 strajków, w których wzięło czynny udział 29,7 tys. pracowników. Te liczby nie będą robiły żadnego wrażenia, gdy dodamy, iż uczestnicy strajków stanowili zaledwie 0,3% ogółu pracowników w Polsce, a tylko 1/3 załogi danego zakładu pracy angażowała się w protest.
Szczególnie ta druga liczba ma ogromne znaczenie. Oznacza bowiem, iż jeśli u danego pracodawcy wybuchł strajk w formie sporu zbiorowego, to co trzecia osoba zatrudniona do tegoż strajku przystąpiła. Tym samym pracodawca nie został „przyparty do muru”, 2/3 załogi pracowało, więc zakład może w trybie awaryjnym, ale nadal, funkcjonować. Strajk stracił więc swą największą broń – wstrzymanie pracy danego przedsiębiorstwa. Tym samym pracodawca mógł liczyć na przetrzymanie protestu i jego samoistne zakończenie. To też dawało pracodawcy kolejny argument o bezzasadności samego strajku. Skoro 2/3 załogi pracuje, to żądania strajkujących są wydumane.
Ponadto, z powodu protestów pracownicy nie przepracowali łącznie 35,6 tys. dni roboczych. Wydaje się to dużo, jednak jak przeliczymy to na jednego pracownika przedsiębiorstwa, w którym odbywał się strajk, otrzymamy zaledwie 0,4 dnia roboczego. Czyli gdyby do strajku przystąpili wszyscy pracownicy strajkujących przedsiębiorstw, każdy z nich nie przepracowałby 3 godzin i 12 minut. To oczywiście pewne statystyczne uproszczenie, nie uwzględniające specyfiki działalności danego przedsiębiorstwa, natężenia protestu, jednak generalnie rzec można, iż dla pracodawcy nie jest to znaczący problem. Może on pomyśleć, iż coś delikatnie szwankuje, jednak żadnych rewolucji przeprowadzać nie trzeba.
Co jeszcze ważne, z 1.556 strajków w całej Polsce, aż 1.520 przeprowadzono w jednym sektorze gospodarki – edukacji. Zatem prawie 98% strajków w Polsce dotyczy sektora edukacyjnego. To jedna z nielicznych branż, w której działają silne związki zawodowe, z wieloletnim doświadczeniem w prowadzeniu sporów zbiorowych. Okazuje się więc, iż poza branżą edukacyjną, Polska była wolna od strajków.
A jak dane o intensywności strajków wyglądały w latach poprzednich?
Bardzo spokojny był rok 2016. Wówczas w Polsce przeprowadzono tylko 5 strajków, w których wzięło udział nieco ponad 700 pracowników. To oczywiście symboliczna liczba do ogółu pracujących. Podobnie mała liczba strajków miała miejsce w latach jeszcze wcześniejszych, jak choćby w roku 2002, gdy odbył się jeden strajk z udziałem 13 osób.
Z kolei ostatnim rokiem wzmożonych akcji strajkowych był rok 2008, gdy w protestach wzięło udział ponad 200 tysięcy zatrudnionych. Te dane warto zestawić też z takimi archiwalnymi okresami jak rok 1990, gdy strajkowało 115,6 tys. osób czy legendarny rok 1980 – ponad 700 tys. osób.
Jednak generalnie rzecz ujmując, Polacy należą do najrzadziej strajkujących narodów w Europie. Z danych European Trade Union Institute wynika, iż w latach 2010 – 2017 w protestach przeciętnie uczestniczył 1 pracownik na 1.000 zatrudnionych, a średni czas wstrzymania od pracy wyniósł 2 dni.
Dla porównania, w przodującej w tej statystyce Francji strajkowało 125 osób na 1000 zatrudnionych, przez okres 29 dni. Z kolei mniejsza chęć do strajkowania od Polaków mają Łotysze, a porównywalną – Słowacy.
Z czego wynika niskie zainteresowanie strajkiem w Polsce?
Przede wszystkim maleje w Polsce liczba osób, które mogą w strajku uczestniczyć. W roku 2017 1,2 mln osób zatrudnionych było na umowach zlecenia lub o dzieło. Ponadto kolejne 1,2 mln to samozatrudnieni. Oni z założenia nie mogą uczestniczyć w strajku. Co prawda od 1 stycznia tego roku zezwolono przystępować im do związków zawodowych, jednak trudno wyobrazić sobie sytuację, że będą chętnie przyłączać się do strajków. Taki rodzaj umowy łatwo bowiem rozwiązać bez podawania przyczyny, a z kolei otrzymanie wypowiedzenia wskutek przystąpienia do strajku może skutkować domaganiem się odszkodowania, jednak wizja utraty źródła dochodu może być skutecznym hamulcem.
Kolejnym argumentem za małym zainteresowaniem strajkami jest sytuacja w związkach zawodowych, które takie akcje mogą prowadzić. Na rynku aktywnie funkcjonuje obecnie ponad 2 mln mikroprzedsiębiorstw, czyli takich, które zatrudniają do 9 pracowników. Tymczasem co najmniej 10 pracowników może założyć zakładową organizację związkową. Co prawda istnieje możliwość przystępowania do organizacji międzyzakładowych, jednak w praktyce rzadko się to zdarza. Ponadto, w wyniku przemian ustrojowych, coraz mniej osób pracuje w wielkim przemyśle, a coraz więcej w usługach, charakteryzujących się znacznym rozdrobnieniem.
Nie można też zapominać o grupach pracowników, którym prawo zakazuje strajku. Są to pracownicy służb mundurowych, urzędnicy, sędziowie czy prokuratorzy.
Co jeszcze decyduje o małym zainteresowaniu strajkami w polskiej gospodarce?
Otóż nie należy w tej kwestii zapominać o istotnych zmianach w zakresie mentalności społeczeństwa. Po roku 1989 Polacy odreagowywali gospodarkę socjalistyczną, zachłystując się wręcz kapitalizmem. Przecież dziś każdy może sam stanowić o sobie i swojej przyszłości. Odczuły to mocno zwłaszcza związki zawodowe, z NSZZ SOLIDARNOŚĆ na czele. Przecież to właśnie ta organizacja w głównej mierze przyczyniła się do transformacji ustrojowej i gospodarczej. Tymczasem po jej przeprowadzeniu okazało się, iż w dobie rozwoju przedsiębiorczości i powszechnego „wyścigu szczurów” przynależność do organizacji związkowej jest mało atrakcyjna.
Jak obecnie przedstawia się potencjał ruchu związkowego w Polsce?
W 1991 roku do związków zawodowych należał co piąty, dorosły Polak (19%), a w 2017 roku już tylko co dwudziesty (5%). Zmniejsza się też powszechność związków zawodowych. W 2003 roku 41% pracowników deklarowało, iż u pracodawcy, u którego są zatrudnieni, działa choćby jedna organizacja związkowa. W roku 2017 ten odsetek spadł do poziomu 31%. Ponadto 12% nie umie udzielić odpowiedzi na to pytanie. Tym samym znaczna część pracowników sama zrezygnowała z prawa do strajku, gdyż zabrakło inicjatywy bądź powodów do utworzenia tudzież przystąpienia do organizacji związkowej.
Sporą winę za taki stan rzeczy ponoszą też same organizacje związkowe. Pracownicy widząc, iż celem działania związku zawodowego nie jest efektywna walka o poprawę warunków pracy, a tylko raczej ochrona przed zwolnieniem danego działacza związkowego, po prostu nie są zainteresowani taką działalnością.
Ponadto barierę stanowi obecny model funkcjonowania organizacji związkowych. Odpływ członków, brak zainteresowania ich działalnością i częsty brak układów zbiorowych (a tylko taki, zawarty z pracodawcą, daje związkowi zawodowemu rolę solidnego partnera w negocjacjach) spowodowały, iż centrale związkowe zaczęły szukać innych sposobów na poprawę warunków pracy. Najprostszym sposobem jest w tej sytuacji sojusz polityczny. Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ) przez wiele lat było związane z Sojuszem Lewicy Demokratycznej (SLD), a SOLIDARNOŚĆ nie ukrywa dziś swojej współpracy z partią rządzącą, czyli Prawem i Sprawiedliwością (PIS). Dzięki temu związkowych mogą liczyć na forsowanie korzystnych zmian dla pracowników. Ale takie sojusze mają też niestety ujemne konotacje.
Polityczne powiązanie związku zawodowego z konkretnym ugrupowaniem politycznym powoduje, iż powstaje nieufność co do intencji strajkujących. Opinia publiczna ma wątpliwości czy strajkującym autentycznie chodzi o względy ekonomiczne, czy też o to, by zaszkodzić konkretnemu obozowi władzy.
Jak na tle powyższych rozważań przedstawia się ostatni strajk nauczycieli wiosną 2019 roku?
Otóż jest on doskonałym przykładem na to, jak takie sojusze polityczne źle wpływają na opinię o związkach zawodowych jako takich. Strona rządowa, będąca w sporze ze środowiskiem nauczycielskim jednocześnie w roli pracodawcy, sprytnie wykorzystała kontakty Pana Sławomira Broniarza, szefa Związku Nauczycielstwa Polskiego (ZNP) z obecną opozycją. Protest był przedstawiany jako spór polityczny i atak na obóz rządzący. Jednocześnie rząd sam związał sobie ręce, gdyż jeszcze przed rozpoczęciem ogólnopolskiej akcji protestacyjnej, zawarł porozumienie z oświatową SOLIDARNOŚCIĄ. Tym samym nie mógł prowadzić z protestującymi konstruktywnych negocjacji, bo byłby nielojalny wobec swego związkowego partnera, który przystał na jego pierwotne propozycje.
Z drugiej strony właśnie SOLIDARNOŚĆ jako związek płaci sporą cenę za ten sojusz. Bowiem uległość wobec ekipy rządzącej stawia pod znakiem zapytanie skuteczność prowadzonych akcji protestacyjnych. Po oficjalnym podpisaniu porozumienia z rządem część związkowców sekcji oświatowej nie zaakceptowała decyzji centrali o zawieszeniu strajku. Uznano ją bowiem za próbę rozbicia jedności zawodowej w obliczu rozpoczynającego się strajku. Niektórzy wręcz wystąpili ze związku, inni prowadzili akcje protestacyjne, mimo, że ich macierzysty związek do nich nie przystąpił.
Ostatecznie protest się nie powiódł, został zawieszony bez wymuszenia jakichkolwiek zmian. Reasumując, rząd ukazał ten protest jako strajk polityczny, związki zawodowe się podzieliły i osłabiły, a jednym logicznym wnioskiem jaki uzyskała opinia publiczna jest to, iż nie opłaca się angażować w akcje pracownicze.
Czy ten strajk to jedyny przykład na rozbijanie jedności związkowej jako metodę walki ze strajkującymi?
Otóż okazuje się, że nie, taki schemat został już zastosowany w 2018 roku. Mówimy tutaj o proteście w przedsiębiorstwie PLL LOT. Związek zawodowy SOLIDARNOŚĆ nie poparł wówczas protestujących pracowników spółki, należącej do Skarbu Państwa. Okazało się również przy tej okazji, iż sojusznikiem w likwidowaniu takich strajków może stać się prawo cywilne i wymiar sprawiedliwości. Bowiem pod koniec kwietnia 2018 roku (3 dni przed planowanym wybuchem strajku), sąd wydał postanowienie o zabezpieczeniu na wypadek szkody jaką poniósłby państwowy przewoźnik na skutek potencjalnie nielegalnego protestu.
Czyli tak naprawdę, wydał postanowienie o zakazie strajkowania. W praktyce zaś decyzja ta (zresztą później uchylona i ponownie podjęta) spowodowała rozbicie strategii strajkujących. Wywołała niepewność tak wśród pracowników, jak i opinii publicznej. Był to też niebezpieczny precedens, który pokazał, że sąd może uznać, iż powoływanie się na rozwiązania przewidziane w prawie cywilnym może ograniczyć konstytucyjne prawo do strajku.
Dlaczego jeszcze spada efektywność protestów?
Okazuje się, że dziś zdecydowanie łatwiej zneutralizować skutki strajku. Przykładowo, podczas strajku nauczycieli udało się przeprowadzić egzaminy, gdyż znaleziono osoby z odpowiednimi uprawnieniami, którzy zastąpili strajkujących. Z kolei podczas ubiegłorocznego strajku w PLL LOT wynajmowano samoloty wraz z załogami, byleby tylko ograniczyć liczbę odwołanych lotów.
Wniosek jaki z tego płynie, jest dość smutny. W obecnej Polsce można wręcz ignorować protestujących. W trakcie strajku nauczycieli przez kilka tygodni dzieci nie chodziły do szkoły, lecz zasadniczo niewiele osób się tym przejęło. W sumie nie wiadomo jak długo musiałby ten protest trwać, by doszło do zawarcia porozumienia ze strajkującymi. Okazuje się, że nikt nie chce się ugiąć i iść na ustępstwa. W rezultacie protesty kończą się najczęściej, wskutek tego, iż protestujący nie wytrzymują psychicznie presji i się poddają.
Na dodatek za czas strajku protestującym nie przysługuje wynagrodzenie. Kilka dni bez wypłaty jeszcze można wytrzymać, ale jak to ma być cały miesiąc, robi się problem i morale załogi spada. Inną strategię zastosowali w ubiegłym roku policjanci, prowadzący spór z rządem. Z uwagi na to, iż oficjalnie nie mogą oni strajkować, zaczęli masowo korzystać ze zwolnień lekarskich. W efekcie komendy miały duże problemy z obsadą patroli. I ten protest trudno było zignorować, gdyż ta grupa okazała się być przygotowana na długi czas trwania protestu. Korzystanie ze zwolnień lekarskich rozpoczęło się w lipcu, a zakończyło podpisaniem porozumienia w listopadzie 2018 roku.
Jaka zatem przyszłość rysuje się przed strajkiem jako formą protestu i wywarcia wpływu na decyzje rządzących?
Z powyższej analizy wynika, iż właśnie nieformalne metody protestów, jak choćby zaprezentowane przez policjantów, będą zastępować klasyczne akcje strajkowe. Już od wielu lat znane są chociażby strajki włoskie, gdzie pracownicy nad wymiar skutecznie wykonują swoje obowiązki, by spowolnić cały proces pracy. Ich organizację ułatwiają coraz powszechniejsze kanały komunikacji elektronicznej. Jednak na razie są to raczej incydentalne przypadki i doprawdy trudno przesądzić, czy staną się główną metodą prowadzenia akcji protestacyjnych w przyszłości.
Podobnie rzecz się miała z nieformalnymi protestami wykorzystującymi do tego celu urlopy na żądanie. Jednak tutaj zmieniła się już formuła tego uprawnienia pracowniczego, dzięki czemu nie ma już możliwości wykorzystania go w celach protestacyjnych. Podobna sytuacja może mieć miejsce, w przypadku powołanych jako przykład powyżej, zwolnień lekarskich. Jeżeli nasili się wykorzystywanie ich w celach protestacyjnych, należy liczyć się z tym, iż ustawodawca wprowadzi takie zmiany, które to uniemożliwią. Przecież życie publiczne musi być oparte o legalne podstawy i działania.
Co w tej sytuacji robią związkowcy?
Otóż oni również poszukują zastępczych form protestu, gdyż dostrzegli, iż klasyczny strajk nie przynosi spodziewanych efektów. Coraz częściej zaczynają stosować na tym polu tak zwany sabotaż związkowy. Jest to nic innego jak korzystanie z przysługujących im uprawnień po to, by blokować jakiekolwiek zmiany (choćby w regulaminach pracy czy wynagradzania).
Przykładowo, zgodnie z przepisami, pracodawca musi ze związkami zawodowymi ustalać między innymi reguły monitoringu w przedsiębiorstwie. Nim wymusi jakieś ustępstwa na swoją korzyść, negocjacje mogą trwać miesiącami czy wręcz latami. Zatem blokowanie zmian, kiedy tylko jest to możliwe i legalne, powoduje nieustanne problemy dla funkcjonowania przedsiębiorstwa. I tym samym jest zdecydowanie bardziej uciążliwe dla pracodawcy, niż gwałtowny, ale krótkotrwały, strajk. Niestety jednak może to często prowadzić też do paraliżu przedsiębiorstwa, co wcale nie służy załodze.
Podsumowując, strajk jako forma skutecznego protestu pracowników przeżywa kryzys. Wymaga on wysiłku, poświęceń, a nie zawsze jest skuteczny. Należy jednak pamiętać o tym, iż historycznie rzecz ujmując, to właśnie uprawnienie strajkowe doprowadziło do przemian politycznych, gospodarczych i społecznych w Polsce. Tym niemniej wydaje się, iż jego obecna formuła uległa wyczerpaniu. W jakim kierunku podążą zmiany, z jakimi formami protestów pracowniczych będziemy mieć do czynienia w przyszłości, tego nie wiemy. Ale życie nie lubi próżni i na pewno również i w tym zakresie znajdzie się rozwiązanie. Chyba, że pracownicy nie będą już mieć powodów do strajku i ewentualnych protestów.
Ekspert w dziedzinie HR oraz rynku pracy z wieloletnim doświadczeniem. Praca w branży HR pozwoliła na poznanie wielu ciekawych technik rekrutacyjnych. Na blogu udziela porad a także opisuje procesy związane z prowadzeniem rekrutacji bądź też firmy.