W Europie oraz w Polsce mamy do czynienia zarówno z dyskusją jak i programami pilotażowymi dotyczącymi możliwości wprowadzenia w życie czterodniowego tygodnia pracy. Poniżej uwagi i opinie na ten temat, jakie prezentuje socjolog Monika Kostera, członek Polskiej Sieci Ekonomii, powiązana z Uniwersytetem Warszawskim, Uniwersytetem Paris-Saclay we Francji oraz Uniwersytetem Sodertorn w Szwecji.
Od czego zatem rozpocząć analizę zagadnienia skrócenia tygodnia pracy?
Generalnie w Polsce za odpowiednią opłatą można załatwić praktycznie wszystko. Dzieje się tak, ponieważ Polacy nieprawdopodobnie ciężko i intensywnie pracują. W różnych międzynarodowych zestawieniach Polsla jest w światowej czołówce pod względem intensywności pracy, a nadto pochwalić się możemy również niezłą produktywnością.
W praktyce wielu godzin pracy nie rejestruje się bądź rejestruje się tylko częściowo, gdyż mamy do czynienia w tym względzie z dużą czarną strefą w zatrudnieniu. Przykładowo we Francji w okresie upałów przedstawiciele związków zawodowych i dziennikarze mówią o konieczności zapewnienia pracownikom odpoczynku w czasie dnia. W wielu barach i sklepach wprowadza się długą sjestę w okolicy godzin południowych. Tymczasem w Polsce po prostu zaciskamy zęby i pracujemy cały dzień, często łącznie z nadgodzinami, które są u nas normą, a nie czymś ponadnormatywnym.
Patrząc z historycznego punktu widzenia, gdy zaczęła się w Polsce transformacja ustrojowa w latach 90-tych XX wieku, wiele sektorów nie otrzymało podwyżek, a pracownicy nie domagali się ich zbytnio. Wiadomym bowiem było, iż pracuje się na kilka etatów i w ten sposób zarabia się więcej, niż przyniosłyby jakiekolwiek podwyżki wynagrodzeń.
Było to powszechne chociażby w branży akademickiej. Otóż przed transformacją z pensji akademickich też dawało się utrzymać z wielkim trudem, lecz istniały liczne zniżki (chociażby dotyczące komunikacji publicznej). Istniał ponadto dostęp do darmowych lub tanich usług, jak chociażby domy asystenckie. Tymczasem transformacja stopniowo zlikwidowała owe rozwiązania, nie oferując lepszych wynagrodzeń. Jednakże można było dorobić (i to często bardzo dobrze) prowadząc dodatkowe zajęcia dydaktyczne.
W tym kontekście niejedna taka osoba prowadziła zajęcia na różnych uczelniach, zarówno publicznych i prywatnych, po 8 do 10 godzin dziennie, przez cały tydzień z weekendami włącznie. I w ten sposób praktycznie zbudowano polską klasę średnią, która dziś przyczynia się do prowadzenia dyskusji w zakresie „ciężko pracowałem, więc mam – czego oczekują te młode obiboki?”.
Niewątpliwie prawdą jest zatem to, iż osoby funkcjonujące w takim systemie i takiej rzeczywistości bardzo ciężko pracowały. Zresztą rzec można, iż cała Polska ciężko pracuje, pytanie tylko za jaką cenę społeczną.
Jak zatem spojrzeć na zagadnienie pracowitości w odniesieniu do polskiego społeczeństwa?
Zdaniem francuskiego filozofa Bernarda Stieglera, praca ludzka składa się nie tylko z aktywności, energii wydatkowanej na produkowanie (tak zwane negotium) lecz również z produktywnego czasu wolnego (tak zwane otium), gdy człowiek nie tylko się regeneruje, lecz również zbiera doświadczenia, wchodzi w relacje z innymi ludźmi, rozważa sens i cel swojej pracy. A wreszcie – doświadcza własnego życia, gdyż pracuje się, żeby żyć, a nie odwrotnie.
Istnieją również grupy pracownicze, jak chociażby pracownicy uczelni, które zawsze miały specjalny czas niekontrolowanej pracy, przeznaczony na refleksję, czytanie i badania naukowe. I właśnie ów czas w epoce potransformacyjnej w Polsce zaczęto wypełniać zadaniami przynoszącymi bezpośrednio dochód.
Tymczasem praca buduje wartości tylko wtedy, gdy składa się zarówno z otium, jak i negotium. Niestety jednak w neoliberalizmie otium zostało wchłonięte przez negotium – wszystko, co robimy, musi być produktywne. Nowoczesne zarządzanie oparte o algorytmy całkowicie wchłonęło otium i dokonało optymalizacji procesów produkcyjnych. To zaś sprawia, iż praca generalnie jest tańsza, a zlikwidowano nieproduktywne przestoje i nieproduktywne zapasy. To jednak sprawia, iż organizacje funkcjonują dziś na styk, stając się nieprawdomównie czułymi na wszelkiego rodzaju zakłócenia.
Głównym problemem modelu opartego o powyżej opisane optymalizacje jest to, iż nie istnieją żadne plany B i nie ma strategii przetrwania – mamy bowiem do czynienia ze strategią sukcesu. I jeśli mamy idealne warunki, to wszystko działa jak należy, lecz gdy wystąpią jakiekolwiek zakłócenia (nie wspominając już chociażby o takim Armagedonie, jakim dla takich systemów pracy okazała się epidemia), to system pada, nie będąc na takie zdarzenia przygotowanym ani odpornym.
W tym kontekście zarówno inwestorzy, jak i zarządzający robią wszystko, by się przed takim ryzykiem zabezpieczyć, przenosząc je na pracowników. Obecnie bowiem to pracownicy są nośnikami ryzyka, to oni bowiem zabezpieczają przedsiębiorstwa przed ryzykiem i niepewnością, a nie jak mówią wszystkie klasyczne podręczniki zarządzania, iż czynią to menedżerowie.
Dziś bowiem, dzięki procesom optymalizacji zatrudnienia, pracownikowi płaci się wyłącznie za produktywny czas, odliczony co do minuty, uzależniony w dodatku od popytu i oceny dokonanej przez konsumenta. W klasycznym systemie zarządzania to menedżer brał odpowiedzialność za ryzyko wahań produkcji, a pracownikowi płacono za cały tydzień pracy, nawet jeśli miały miejsce przestoje. Obecnie natomiast zarządzanie optymalne sprawia, iż produkcję przenosi się tam, gdzie kosztuje ona najmniej (poprzez outsourcing), włącznie z odpowiedzialnością za nią (na zasadzie podwykonawstwa). Optymalizacja zatrudnienia następuje również poprzez prekaryzację i oparcie się na tak zwanych biedaprzedsiębiorcach, czyli pracownikach, którzy sami ponoszą koszty swojego zatrudnienia i doskonalenia zawodowego, a którym płaci się wyłącznie za czas produktywny.
Jakie są zatem długofalowe skutki optymalizacji zatrudnienia?
Generalnie kolonizacja świata poprzez negotium sprawia, iż nie ma w nim przestrzeni na refleksję, co z kolei uniemożliwia twórcze rozwiązywanie problemów, gromadzenie doświadczeń i uczenie się. Bohaterowie tego systemu nie wiedzą wręcz, iż brakuje im tej przestrzeni. To jest w pewnym sensie błędne koło, gdyż gdy stale pracuje się produktywnie, to nie ma czasu na refleksję i nie widzi się, jak bardzo wielu rzeczy się nie wie lub jak wiele codziennych działań robić można inaczej. Bezustanni pracusie są na ogół bardzo zadowoleni z tego co robią, nawet jeśli popełniają kardynalne błędy bądź wręcz dopuszczają się wobec podwładnych aktów sadyzmu – z powodu braku czasu na refleksję. Bezustanna praca zabija wyobraźnię, wrażliwość i autorefleksję.
Zdaniem niemiecko-koreańskiego filozofa Byung-Chul Han, obecne społeczeństwa Zachodu określić można mianem „społeczeństw wypalenia”. Neoliberalny kapitalizm nie umie już wytwarzać własnych pragnień, zużywając jednocześnie wartości, które powstały poza nim i wyjaławiając wszystko, co zawłaszczy. Ludzie pracują, bo muszą, lecz nie daje im to szczęścia ani nawet zadowolenia. Współcześni ludzie:
- wykonują automatyczne czynności, bo tak jest optymalnie
- produkują identyczne produkty, bo optymalizacja to idealna standaryzacja
- kierują się identycznymi standardami i podlegają identycznym, ciągłym ocenom
W tym względzie próbują oni bronić się przed zanikiem tożsamości, nosząc różnorodne ubrania i produkując autoprezentacje, nazywając to tożsamościami, lecz w gruncie rzeczy są to fasady mające zakryć koszmar identyczności. Ten stan rzeczy Byung-Chul Han nazywa „piekłem tego samego”. Dla współczesnego człowieka praca jest idealną monotonią, a czas wolny zapełniony jest konsumowaniem, które jednak musi być produktywne – nowoczesny konsument wciąż ocenia gwiazdkami to, co konsumuje za zarobione przez siebie pieniądze, głosując w marketingowych konkursach i ciężko pracując w ramach różnych strategii brandingowych. W tym systemie nie ma czasu ani przestrzeni na nic więcej.
Człowiek musi mieć jakieś poglądy, więc przymierza jakie mu pasują bazując na sondażach opinii publicznej. To wszystko sprawia, iż jest on coraz bardziej sfrustrowany i zły, a przemawiają do niego postawy ekstremalne oraz nienawistne i to nawet wówczas, gdy skrzętnie ukrywa to przed swymi sąsiadami. Przyłącza się on do klastrów, poglądów, ocen i uczuć. To wszystko przynosi wielką epidemię wypalenia.
We współczesnym człowieku nie ma prawdziwego pragnienia, on nie funkcjonuje na zasadzie niespodziewanego spotkania z innością, różnicą, odmiennością. Dziś pozostały już tylko impulsy i popędy. Tymczasem owe impulsy i popędy niesublimowane i niepoddane twórczym metamorfozom poprzez wartości wyższe bywają niestety niskie, wrogie, wyalienowane i egoistyczne. Neoliberalna filozofia głosi, iż człowiek jest egoistą i to niestety jest samospełniająca się przepowiednia.
Czy zatem jest jakieś wyjście z tej sytuacji dla współczesnego człowieka i pracownika?
Otóż takim rozwiązaniem stać się może czterodniowy tydzień pracy. Być może bowiem ci, którzy uzależnieni są od ciągłej produktywności znajdą sobie inne, powtarzalne zajęcia. Poza tym przecież istnieją tak powszechnie krytykowane „młode obiboki” (czyli pokolenie Z, wchodzące obecnie na rynek pracy), czyli osoby ceniące sobie otium i marzące wręcz o nim. I właśnie oni może początkowo przez trzy dni poleżą do góry brzuchem nad rzeką czy też zajmą się uprawą agrestu w przydomowym ogródku w czasie wydłużonych weekendów.
Tym niemniej wreszcie odpoczną, pomyślą i może jednak przywrócą polskiemu światu pracy człowieczeństwo. Tylko już wtedy system neoliberalny nie będzie działał, a o optymalizacji można będzie zapomnieć. I to bardzo dobrze, gdyż w takim razie nadal możliwy jest ratunek przed tyranią nihilizmu, gdzie dwa grosze zysku są ważniejsze niż rosnące drzewo.
Podsumowując, jesteśmy w epoce, gdzie optymalizacja rządzi zarówno procesami produkcji, jak i całym życiem pracowników. To niestety pokłosie naszych historycznych uwarunkowań i pracowitości, której jako naród polski mamy w sobie dużo. Niestety jednak optymalizacja będąca na każdym kroku prowadzi wprost do wypalenia i braku refleksji nad życiem. W tym aspekcie nadzieję należy pokładać we wprowadzeniu czterodniowego tygodnia pracy i wydłużeniu czasu wolnego. Poza tym na pewno nadzieję na zmiany stanowi też nowe pokolenie Z, ze swoim podejściem do życia i równowagą w nim panującą. Jest zatem nadzieja na przywrócenie równowagi pomiędzy otium i negotium, gdyż dopiero wówczas praca budować będzie wartości. Bez refleksji nie ma o tym mowy, gdyż jako społeczeństwo zabrnęliśmy już za daleko.
Ekspert Łukasz swoje wieloletnie doświadczenie na rynku pracy postanowił przekazać także na naszym blogu. Jego artykuły dotyczą aktualnych zmian gospodarczych a także tych na rynku pracy. Z chęcia udzieli porad pracodawcą, którzy prężnie rozwijają swoje firmy.