Site icon Blog Szukampracy.pl – Artykuły o rynku pracy i HR dla pracodawcy

Rynek pracy pod nadzorem banku centralnego

Podziel się z innymi

Okazuje się, iż polski rynek pracy jest obecnie pod stałym nadzorem pracowników polskiego banku centralnego, czyli Narodowego Banku Polskiego (NBP). Sytuacja bowiem na tym rynku będzie miała duży wpływ na decyzje odnośnie działań podejmowanych przez tę instytucję i Radę Polityki Pieniężnej (RPP).

Na co zatem zwracają uwagę przedstawiciele NBP i RPP w kontekście polskiego rynku pracy?

Otóż RPP musi mieć pewność, iż ożywienie w polskiej gospodarce będzie trwałe i może podbijać inflację. Taka bowiem sytuacja spowoduje konieczność podniesienia stóp procentowych. Taki scenariusz działań i zachowań członków kierownictwa polskiej instytucji finansowej wywnioskować można z wypowiedzi Adama Glapińskiego, prezesa NBP na temat perspektyw polityki pieniężnej w Polsce.

Zatem wpływu na działania RPP i banku nie będzie miała bieżąca wysoka inflacja, lecz przede wszystkim jej perspektywy, które powinny być znane na początku III kwartału bieżącego roku.

Generalnie odporność polskiego banku centralnego na wysoką inflację (w maju bieżącego roku wyniosła ona 4,8%) i niepodnoszenie stóp procentowych jest spowodowane tym, iż wzrost inflacji nadal jest uważany za zjawisko przejściowe i wywołane czynnikami, na które wyższe stopy procentowe nie mają wpływu.

Wyższa inflacja mogłaby bowiem niepokoić, gdyby była efektem nadmiernego popytu lub też wynikała z pogoni za wzrostem płac. Tymczasem obecnie na rynku nie dzieje się nic, co mogłoby podbijać wzrost cen, a tym samym zmuszać RPP do reakcji w zakresie podwyżek stóp procentowych.

Jak zatem ocenia obecną sytuację na rynku pracy szefostwo banku centralnego?

Zdaniem Adama Glapińskiego ocena jest obecnie utrudniona z uwagi rok ubiegły i epidemię. Generalnie jednak mamy do czynienia z sytuacją, gdy wzrost wynagrodzeń jest poniżej poziomu sprzed epidemii, zatem trudno w tym zakresie mówić o nadmiernej presji płacowej.

Poza tym przychody przedsiębiorstw w I kwartale bieżącego roku wzrosły o 10%, czyli szybciej niż wynagrodzenia. Zatem nie ma też mowy o presji kosztowej, która by wynikała z tempa wzrostu płac.

Jednak jak zauważa Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millenium, chociaż szef NBP uspokaja nastroje, to jednak podłoże do popytowego wzrostu inflacji jest całkiem realne i prawdziwe. Z jednej strony mamy bowiem do czynienia z rosnącym strachem ludzi przed nadmiernym wzrostem cen (co pokazują chociażby badania sondażowe), a z drugiej niepojące dane dostarczają też inne instytucje, jak analitycy Google Trends.

Sam problem rosnącej inflacji przebił się też do świadomości społecznej, gdyż obecnie zakres wzrostu cen jest szeroki. W tym kontekście mamy do czynienia już nie tylko z drożejącą żywnością i paliwami, lecz zauważalny wzrost cen dotknął też dość szeroką gamę usług i towarów. A na dodatek ujemne stopy procentowe sprawiają, iż ludzie tracą zgromadzone oszczędności.

Co zatem dzieje się obecnie na rynku pracy w kontekście zagrożeń inflacyjnych?

Otóż na rynku mamy wyraźne odbicie popytu na pracę. Z najświeższych danych Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) o nowo utworzonych miejscach pracy i wakatach wynika, iż w i kwartale bieżącego roku, gdy jeszcze mieliśmy do czynienia z całkiem sporych rozmiarów falą epidemii, wiele branż usługowych było wyłączonych, a handel działał z dużymi ograniczeniami, liczba wakatów wzrosła o 44% w porównaniu do roku ubiegłego, a przedsiębiorcy utworzyli o 12% więcej nowych etatów.

Zdaniem Andrzeja Kubisiaka, wiceprezesa Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE), to dość zaskakujące informacje, gdyż epidemia zaczęła się dopiero w połowie marca bieżącego roku i trudno to wytłumaczyć efektem niskiej bazy porównawczej.

Zdaniem ekonomistów taka sytuacja może doprowadzić do efektu tak zwanej drugiej rundy, mianowicie ludzie, dostrzegając, że rosną im koszty utrzymania, żądają wyższych płac, co z kolei powoduje wzrost kosztów w przedsiębiorstwach, skłaniając pracodawców do podwyżek cen.

Zdaniem Grzegorza Maliszewskiego ryzyko wystąpienia efektów drugiej rundy nie wydaje się obecnie zbyt wysokie, tym niemniej warto o nim również pamiętać. Mamy obecnie bowiem bardzo niski wskaźnik bezrobocia i według badania BAEL osiągnął już on poziom sprzed epidemii. W wielu sektorach, zwłaszcza w przemyśle, są ciągłe niedobory pracowników. I wraz z przyspieszeniem wzrostu gospodarczego i odbudową popytu na pracę ryzyko większej presji płacowej będzie wzrastać.

Z kolei Andrzej Kubisiak dane GUS o liczbie wakatów nazywa zaskakującymi. Jednak jego zdaniem w tym roku raczej nie spowoduje to sytuacji, by pracownicy mieli już na tyle mocną pozycję przetargową, by żądać wysokich pensji. To jednak może się już wydarzyć w roku przyszłym.

W najbliższym czasie dynamika płac będzie jeszcze zaburzona ubiegłorocznymi skutkami epidemii. W sporej części przedsiębiorstw doszło do tymczasowego obniżenia czasu pracy i wynagrodzeń, natomiast obecnie trwa odrabianie strat w tym zakresie. Zatem nawet dwucyfrowy wzrost wynagrodzenia w przeciągu roku nie musi jeszcze oznaczać realnej podwyżki, a jedynie powrót do stanu sprzed epidemii.

Co jeszcze jest ważne w kontekście rynku pracy i wynagrodzeń?

Zdaniem Andrzeja Kubisiaka wiele przedsiębiorstw wyszło z epidemicznego kryzysu „poobijanymi”, szczególnie w branżach, które były zamknięte. Tam bowiem obecnie nie ma środków finansowych na podwyżki płac. I to może okazać się skutecznym hamulcem dla wystąpienia efektu drugiej rundy już w tym roku. Jednak na rok przyszły to może być całkiem realnym scenariuszem, szczególnie, gdy będzie problem z podażą pracy, a liczba wakatów się zwiększy.

Taka sytuacja będzie bowiem odpowiednim podłożem do wystąpienia efektu drugiej rundy, jednakże zakładać należy, iż wówczas działania go powstrzymujące podejmie polski bank centralny. Prędzej czy później dojdzie zatem do zmiany stóp procentowych, by w przyszłym roku nie wystąpiły w Polsce symptomy przegrzanej gospodarki. Nie należy jednak oczekiwać jakiegoś skokowego wzrostu stóp procentowych, a raczej jakiegoś sygnału ze strony RPP i NBP, by schłodzić oczekiwania.

Podsumowując, dane GUS pokazują, iż sytuacja na rynku pracy odnośnie stopy bezrobocia i liczby wakatów zaczyna zbliżać się po poziomu sprzed wybuchu epidemii. To zaś oznacza, iż już w niedługiej perspektywie pracownicy odzyskają swą pozycję na rynku, coraz mocniej naciskając na wzrost wynagrodzeń. To wszystko odbywa się obecnie pod czujnym nadzorem NBP i RPP, by w porę przedsięwziąć kroki minimalizujące ewentualny efekt przegrzania gospodarki w roku przyszłym.